Wspomnienie…

Wanda Dembińska przyszła na świat 30 września 1933 r. w Genewie, gdzie jej ojciec pełnił funkcję stałego delegata RP przy Lidze Narodów. W 1934 r., obsadzając stanowisko ambasadora RP w Zjednoczonym Królestwie, Edward Raczyński przeniósł się z rodziną do Londynu. Tam też całe życie przeżyła Wanda Dembińska, od końca lat sześćdziesiątych regularnie spędzając wakacje w Montresorze we Francji, gdzie wraz z mężem miała dom przy samym zamku i gdzie nadal mieszka bliższa i dalsza rodzina. Montresor był nie tylko domem letnim, wiejskim, ale także refugium na wypadek trzeciej wojny światowej, której spodziewało się wielu powojennych polskich emigrantów. Praktyczna Wanda Dembińska miała w tym francuskim miasteczku także ogród, który miał być źródłem pożywienia na wypadek katastrofy wojennej. Zapobiegliwość i pesymizm, czy może nawet pewien fatalizm były cechami charakterystycznymi pani Wandy, która sama o sobie mówiła, że z pewnością nie jest naiwna. Co ciekawe, miała przy tym niezwykłą radość życia i ogromne poczucie humoru. Wielokrotnie sama powtarzała, że pod tym względem była dość angielska. Do rzeczy błahych podchodziła z pozorną powagą, a rzeczy doprawdy ważne traktowała z udawaną nonszalancją. Pozwalało jej to przetrwać nawet największe trudności i kłopoty.

W notach biograficznych podaje się zazwyczaj suche fakty i relacjonuje działalność człowieka, uciekając od rzeczy bardziej „miękkich”, jak jego cechy charakteru. Dzieje się tak dlatego, że biografom łatwiej poznać czyny, niż kryjącego się za nimi człowieka. W przypadku Wandy Dembińskiej jest odwrotnie. O jej pracy zawodowej wiadomo niewiele, bo mało o niej mówiła. Zastrzegając się, że w przeciwieństwie do ojca i sióstr nie odebrała uniwersyteckiego wykształcenia i nie jest intelektualistką, pani Dembińska skromnie wyznawała, że całe życie miała zwykłą biurową pracę jako urzędniczka ambasady USA w Londynie. Wiadomo, że w okresie zimnej wojny zdarzało jej się pomagać dyplomatom amerykańskim znajomością polskiego, gdy tłumaczyła rozmowy czy przesłuchania uciekinierów z komunistycznej Polski, starających się o azyl w Ameryce. Za swoją pracę w ambasadzie dostała „jakieś odznaczenie” za zasługi. Mówiąc o tym deprecjonowała je, uważając, że gdyby to był order polski, to co innego… Bo dla niej „tylko Polska się liczyła”, a polskiej dekoracji nigdy nie miała. Przyznawała, że w uzasadnieniu napisano, że odznaczenie otrzymała za pomoc w uniknięciu trudności, na które potrafiła zwrócić uwagę przełożonym, ostrzegając Stany Zjednoczone przed kłopotliwymi następstwami. Nie było to dla niej trudne. Przecież wyobraźnia zawsze podpowiadała jej najgorsze scenariusze. Ulegała czasem innym dla miłej zgody wbrew swoim przeczuciom, ale była pewna, że i tak rzeczy przybiorą przewidywany przez nią zły obrót.

Sama mówiła, że przez lata była pracowitą i sumienną urzędniczką, która rzadko mogła korzystać z życia towarzyskiego. Później, kilka dni w tygodniu, bywała u swojego starego i ociemniałego ojca, z którym prowadziła długie rozmowy. W ogóle rozmowy z ludźmi, najchętniej takimi, którzy sami dużo przeszli (jak ojciec i mąż), były źródłem rozległej i często zaskakującej wiedzy Wandy Dembińskiej o świecie. Wbrew oczekiwaniom „papy” studiów uniwersyteckich nie podjęła. Po kolejnych dobrych szkołach, katolickich i klasztornych – North Lodge, Holy Child Convent w Londynie, St Mary’s Convent w Ascot i Assumption Convent koło Oakham Rutland, niezamężna jeszcze Wanda Raczyńska skończyła szkołę dla sekretarek St James’ Secretarial College w Londynie.

W swoich czasach i kręgach mogła poznać wielu interesujących ludzi i ich niebanalne losy – trudne i odpowiedzialne decyzje, zesłania, ucieczki, wojnę i okupację, więzienia i obozy koncentracyjne. Zachowywała pokorę wobec tych ludzi, uważając, że los oszczędził jej tylu ciężkich doświadczeń. Słuchała chętnie, stawiając często trudne pytania. Miała wielką umiejętność syntezy. Długie opowieści rozmówców potrafiła podsumować kilkoma zdaniami. Jej opinie były celne, a wnioski często zaskakujące. Wielkie otwarcie na ludzi, bez względu na ich wiek, płeć, wykształcenie i pochodzenie było bardzo charakterystyczne i zjednywało wszystkich. Okazywała każdemu rozmówcy życzliwe zainteresowanie. Pani Dembińska lubiła ludzi i znała ich doskonale. Przypominała tym mędrców – niczym staremu lamie buddyjskiemu starczył jej moment, żeby prześwietlić spotkanego człowieka i najczęściej trafnie go ocenić. Mimo że była krytyczna i szczera w ocenach, nigdy nie była surowa, nie potępiała, starała się zrozumieć powody i tłumaczyć osoby oraz ich postępki. Była religijna i swoją religijność tłumaczyła w charakterystyczny dla siebie, konkretny sposób. Zdarzało jej się nawracać ateistów, niestety bezskutecznie, posługując się przy tym argumentem czysto praktycznym: wiara w Boga jest zawsze wygraną – „win – win situation” – jeśli Bóg istnieje, wygrałeś; jeśli Go nie ma, niczego nie straciłeś. To wiara pomogła jej wytrwać w żałobie po śmierci ukochanego męża „Rysia”, na wspomnienie którego zawsze się roztkliwiała. Także wiara pomagała jej z hartem przejść przez nieuleczalną i bolesną chorobę. Na kilka tygodni przed śmiercią wyznawała, że nie martwi się o ciało, a o Zbawienie. Już po stracie męża, o którego duchowej obecności była przekonana, mówiła, że ciało po śmierci przypomina porzucone, już niepotrzebne, zużyte ubranie.

W opinii jej samej po ojcu odziedziczyła zmysł praktyczny, dobrą organizację i porządek. Póki sił jej starczało dbała pedantycznie o porządek w gospodarstwie domowym, wspominając, że jeszcze w latach pięćdziesiątych Anglia była krajem dosłownie anglosaskim, przypominającym porządkiem i organizacją genetycznie pobratymcze Niemcy. Sama miała bardzo silny charakter. W szkole, w drużynach sportowych i harcerskich była przewodniczącą i drużynową. Kilka miesięcy po poznaniu go na prywatce w Londynie, wyszła za mąż za starszego od siebie o dziesięć lat Ryszarda Stefana Dembińskiego herbu Rawicz, syna przedwojennego pułkownika Włodzimierza i synowca generała Stefana Dembińskiego. Huczny ślub 20 lipca 1957 r. zgromadził elitę polskiej emigracji w Anglii, w tym dwunastu generałów Wojska Polskiego. Ten mariaż nie był jednak oczywisty, bo pan młody też był biednym imigrantem. Hrabianka Wanda postawiła jednak na swoim. Troska o starszego, z wiekiem coraz słabszego męża i rozmowy tej pary wywoływały u świadków nieodmiennie serdeczne nastawienie i szacunek do obojga. Pobyt w ich londyńskim mieszkaniu przenosił gościa do Polski. Zanurzał wręcz w polskość tak bardzo, że wyjście zawsze powodowało szok. Z polskiego domu człowiek trafiał nagle na angielską ulicę i dziwił się, dlaczego auta jeżdżą po jej lewej stronie. Także piękna, nienaganna polszczyzna obojga państwa Dembińskich nie zdradzała kilkudziesięcioletniej emigracji. Zresztą przez męża, działającego w stowarzyszeniach i fundacjach polonijnych, pani Dembińska po odzyskaniu przez Polskę niepodległości dość często stykała się z Polakami. Tak z kraju, jak z emigracji. Znajomość języków, wdzięk i szyk tej prawdziwej damy zjednywały jej wszystkich, więc chętnie sadzano przy niej ważnych gości. W ten sposób za towarzysza przy stole miała np. życzliwego Polakom księcia Kentu.

Para nie miała dzieci i poniekąd przez to serdeczne, szczere i opiekuńcze uczucia przenosiła na siostrzeńców i przyjaciół. Pani Wanda, nawet krótko przed śmiercią, martwiła się o swoich najbliższych, którzy zawsze mogli na nią liczyć. Do innych charakterystycznych cech należały hojność i szczodrość. Uwielbiała robić innym przyjemność. Chętnie zapraszała do restauracji. Lubiła dowiedzieć się, z jakich krajów pochodzą kelnerki. Dawała obsłudze wysokie napiwki. Tłumaczyła się, że przez większość życia sama miała mało pieniędzy, a teraz może komuś nawet nieznajomemu sprawić niespodziankę i przyjemność.

Choć całe życie spędziła za granicą, była Wanda Dembińska wielką polską patriotką, przejętą losem kraju i swojej małej ojczyzny, która była Jej ojcowizną – Rogalina. Stroniąc od pisania, przez telefon, który na starość, a szczególnie w okresie ciężkiej choroby, stał się oknem na świat, wysłuchiwała szczegółowych relacji z Polski, które czasami przyjmowały kształt regularnej prasówki. Interesowała się także wszystkim, co dotyczyło Rogalina. Płynęło to z poczucia obowiązku i odpowiedzialności za rodzinną schedę. Jako najstarsza z rodzeństwa Wanda Dembińska byłaby odziedziczyła Rogalin, zapisany także za jej akceptacją przez ojca utworzonej przez niego Fundacji im. Raczyńskich przy Muzeum Narodowym w Poznaniu. Aż trudno uwierzyć, że do przesady obawiająca się na wsi komarów i innych owadów pani Dembińska w młodości motocyklem jeździła na polowania i sama strzelała z dubeltówki, na którą miała pozwolenie. Choroba nie pozwoliła jej uczestniczyć w otwarciu po remoncie pałacu w Rogalinie, do którego co lato przyjeżdżała w rocznicę śmierci na grób męża. p1040317-kopiowanie

Nabożeństwo żałobne w Londynie, pożegnalne przed powrotem z emigracji do ojczyzny i domu przodków, miało miejsce 19 lutego w katedrze westminsterskiej, która była kościołem parafialnym zamieszkałej przy stacji Victoria pani Wandy. Zgromadziło liczne grono rodziny, przyjaciół i znajomych.

Pogrzeb odbył się w sobotę 27 lutego po mszy świętej w południe. W krypcie rodowej Raczyńskich w kościele parafii p.w. św. Marcelina  w Rogalinie, dawniejszej kaplicy pałacowej, zwanej również Mauzoleum Raczyńskich, Wanda Dembińska została pochowana w sarkofagu obok swego męża.

Pogrzeb zgromadził wielu krewnych i przyjaciół. Miejscowy proboszcz ks. Wojciech Kaźmierczak wygłosił kazanie, w którym przypomniał sylwetkę Zmarłej. Wspomnienia, a raczej mowy pożegnalne i podziękowania wygłosili siostrzeńcy – Xawery i Edward Reyowie. Nekrologi gazetowe do prasy poznańskiej i ogólnopolskiej dali: rodzina, Fundacja Raczyńskich, Muzeum Narodowe w Poznaniu, Instytut Pamięci Narodowej, gmina Mosina i Zespół Szkół Społecznych numer 2 w Poznaniu im. Edwarda B. Raczyńskiego. Wydrukowano obrazek komemoratywny. Poczty sztandarowe podczas mszy i pogrzebu wystawili: miejscowa parafia kościoła p. w. św. Marcelina, Polskie Towarzystwo Ziemiańskie i wspomniana szkoła. Żałobnicy wpisali się do księgi kondolencyjnej.

Śp. pani Wanda Dembińska na zawsze pozostanie w pamięci rodziny, licznych przyjaciół i znajomych. I mojej. W Rogalinie, oprócz miejsca wiecznego spoczynku, o Zmarłej przypominać będzie nazwana jej imieniem i opatrzona pamiątkowym kamieniem lipowa „aleja Wandy” wzdłuż drogi z folwarku w Rogalinie na Polesie.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Important: If you add a link to your comment it will not be published.